sobota, 1 października 2016

Kto odpowiedzialny?

Z życia mojego kolegi-psychoterapeuty:
Przychodzi alkoholik na przymusowe leczenie (nakaz sądowy):
P: z czym ma Pan problem?
X: z moją żoną, ciągle się czepia o wszystko...
P: to niech Pan się rozwiedzie i będzie po problemie.
i tu klienta "zatkało"
X: ale ja nie chcę się rozwodzić!
P: w takim razie proszę wypisać wszystkie rzeczy, o które "czepia się" i zmienić je w sobie, wtedy będzie miał Pan szansę na wspaniałą żonę  
Od tego momentu rozpoczęła się terapia "nieszczęśliwego" mężczyzny. Myślę, że dotyczy to wielu relacji, nie tylko tych, w których jest uzależnienie od substancji chemicznych.

Z życia mojego, tuż po rozwodzie...
Wpadam do pracy rozpromieniona, bez ciężaru wieloletniej udręki życia z "małym chłopcem" (nie mam tu na myśli moich synów). Spotykam na korytarzu koleżanką, którą znam od dziecka...
ona: kwitniesz, tryskasz radością, świetnie wyglądasz...
ja: dziękuję, czuję się świetnie, chce mi się żyć...
ona: ty masz teraz fajnie! jak ja ci zazdroszczę!
ja: hm...to też się rozwiedź, będziesz miała tak samo!
ona: nie, no mój (miała na myśli męża) aż taki zły nie jest...
ja: to nie zazdrość, bo nie widzisz innych rzeczy, z którymi ja się teraz borykam, gdy ty masz jednak pomoc męża.
Od tamtej pory koleżanka zaczęła mnie unikać, żebym chociażby wyglądem nie przypominała jej w jakiej obłudzie żyje. Stała się zrzędliwa, zaniedbana, roztyła się... Tymczasem jej mąż odszedł (sam) do kobiety miłej (znam osobiście), energicznej, zadbanej, o szerokich horyzontach. Moja koleżanka jakieś 10 lat po mnie w końcu się rozwiodła. Gdyby była uczciwa wobec siebie wtedy, gdy po raz pierwszy mi zazdrościła, zyskałaby 10 lat fajnego życia, zamiast frustracji, zmarnowania swojej psychiki i ciała.
I dodam, że na miejscu jej męża zrobiłabym to samo.

Problem frustratów polega na tym, że trzymają się kłami i pazurami czegoś, co już dawno im nie pracuje. Robią z siebie ofiary, zrzucając odpowiedzialność za swoje życie (zwłaszcza relacje) na bliskich (męża/żonę), gdy tymczasem oni właśnie pokazują nam jak w zwierciadle, co my możemy zmienić w sobie.
W każdej relacji musi być wymiana energii: biorę, ale i daję... Przed ślubem hormony zaślepiają nasze racjonalne myślenie i wtedy odkrywamy, że związaliśmy się z całkiem "obcym" człowiekiem. A przecież nikt nie zmieni się w ciągu 2-3 lat. Zawsze taki był, tylko my przez sito swoich oczekiwań widzieliśmy tylko te cechy, które dla nas były wygodne. Symptomy pojawiają się wcześniej, bo nikt nie będzie "grał' kogoś innego w nieskończoność..., ale my skutecznie je ignorujemy, bo odrobić lekcję życia. naszą lekcję - niestety niektórzy "kiblują" kilka razy w tej samej klasie. Nie chcą się uczyć, tylko próbują zmusić/nauczyć najbliższą osobę, jacy powinni być, żebyśmy my byli szczęśliwi. Tak funkcjonują ofiary wszystkich plag i nieszczęść. Tymczasem swoje szczęście budujemy sami i wtedy mamy się czym dzielić z mężem/żoną. Nie wystarczy sam taniec godowy, żeby być atrakcyjnym (także seksualnie) gdy już dla siebie "nie tańczymy", bo papier został podpisany, więc on/ona ma obowiązek wobec nas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz